Wejście na Pico de Orizaba (Meksyk) (2002)
Kategoria: Ameryka Środkowa, Meksyk, Pico de Orizaba 5611 (Meksyk), Wulkany MeksykuWulkan (czynny), najwyższy szczyt Meksyku i Ameryki Środkowej( 5611m.n.p.m), główny cel wyjazdu. Za nami dwa tygodnie podróży się po Ameryce Środkowej, zaliczone kilka górek w Gwatemali, Hondurasie i Nikaragui. Przygotowanie fizyczne i aklimatyzacja wydają się być na odpowiednim poziomie. Startujemy od strony miejscowości Tlachichuca, do bazy Piedra Grande ( 4200 ) mamy 25 km pod górę -dajemy radę. Ponieważ mamy tylko 2 pary raków pójdziemy na szczyt w dwóch turach. Wyjście 5:45, szlak wiedzie wsród kamieni, jest dość dobrze oznakowany. Bliżej lodowca pojawiają się śnieżne języki, które dość ciężko pokonać bez raków, za chwile jednak znów musimy iść po kamieniach. Dotarcie na skraj lodowca zajmuję nam około 3 godzin. Pozostało jeszcze pokonanie stromej lodowej ściany – zajeło to 2,5 godziny. Na dole cały dzień zalegają chmury wokół widać tylko wierzcholki sąsiednich wulkanów. Od południa zadyma unosi się do góry, między 13 a 14 kończy się jaka kolwiek widoczność – identycznie jak na Elbrusie. Zejście zajmuję około 3 godzin. Na stromym odcinku trzeba bardzo uważać, bo drobne potknięcie może zakończyć się zjazdem i ostrym hamowaniem na skałach (nie mamy czekanów !). Odcinek skalno lodowy też nie nalezy do łatwych, jak widać po ilości przewalającego się tu sprzętu nie jeden miał tu kłopoty. Przy zejsciu ze schroniska wybieramy alternatywną do wejścia drogę przez Cosmotupatec. Potencjał komunikacyjny jest tu niewielki, robimy z buta 35 km ale na wieczór docieramy do miasta Orizaba. Na fali radości zdobycia wulkanu szarpneliśmy się na hotel ( poprzednio spaliśmy w namiocie przy kościele ) i ruszyliśmy w miasto. Dzień następny jest trudny – boli wszystko od głowy po czubki palców u nóg.