Karpaty Wschodnie – najdziksze góry Europy
admin dnia 20 listopada 2010 kategoria: Artykuły, Karpaty Wschodnie - najdziksze góry Europy Brak komentarzy »
„A w kim z nas nie drzemie pociąg do zwiedzania krajów pierwotnych, nieznanych, do oglądania rzeczy obcych, niecodziennych!
Czy musimy jednak szukać tego aż za morzami czy piaskami pustyni?
W Europie, ba we własnym kraju posiadamy wyspę egzotyzmu, niedocenianą jednak i zapomnianą.”
KRÓTKI PRZEWODNIK PO HUCULSZCZYŹNIE
WARSZAWA 1933
Na karpackim szlaku
Po 30 godzinach podróży z niezliczoną ilością przesiadek docieramy do Szybenego – wioski wciśniętej między Połoniny Hrywniańskie i Czywczyńskie w Karpatach Ukraińskich. Z oddalonej o 40 km. Wierchowiny kursuje tu jeden autobus na dobę i jest on z pewnością jednym z najbardziej zatłoczonych w tej części Europy. Przykro nam było, że tego dnia z naszego powodu kilka osób więcej pozostało na przystanku – może uda się im jutro. Kolejna „przeprawa” czekała nas we wsi : drogę zagradza nam szlaban, by znaleźć się po drugiej stronie potrzebna jest przepustka. Można ją otrzymać w Wierchowinie, ale podróż tam i z powrotem może zająć nawet trzy dni. Po nocy spędzonej przy szlabanie zostajemy jednak wpuszczeni w upragnione góry, przed wojną uważane były one za najdziksze we wschodnio karpackim paśmie i tak pozostało do dzisiaj, o czym przekonaliśmy się w ciągu najbliższych dni.
Na początek ruszyliśmy w stronę Burkutu – znanego kiedyś uzdrowiska, by pokrzepić się słynną na całe Karpaty burkucką wodą i rozpocząć żmudne podejście na Hrywniańskie Połoniny. Popołudniem, gdy słońce zaczęło przybierać ciepłą pomarańczową barwę powitaliśmy radośnie krańce połoniny, jeszcze kilkanaście minut i będziemy na grani. Gdzieś z oddali dobiega dźwięk setek dzwonków, wkrótce na tle żółtej trawy i zielonych kęp kosodrzewiny ujrzymy ogromne stado owiec podążające do widocznych niżej zagród. Wspaniała pogoda umożliwia nam prześledzenie trasy na najbliższe dni – całkiem niedaleko od nas najwyższa na Hrywniańskiej połoninie Baba Ludowa, trochę z prawej jakby na końcu grani – Pniewie. W stronę powoli zachodzącego słońca Połoniny Czywczyńskie z wysuniętą do przodu piramidą Czywczyna, za nimi przewyższające je wysokością leżące już w Rumunii Karpaty Marmarowskie. Lecz najładniejszy widok rozciąga się na północny-zachod : na pierwszym planie Pop Iwan z widocznymi z stąd ruinami obserwatorium, za nim ustawione jakby w kolejce poszczególne kulminacje Czarnohory – Brebienieskul, Gutin Tomnatek, Howerla , Pietrosz . Trochę z lewej to chyba Bliżnica na połoninie Świdowca, a na końcu horyzontu widać Gorgany .Wkrótce po słońcu zostaje tylko czerwona poświata, silny wiatr targający płomieniami ogniska zapowiada chyba zmianę pogody . Gdy dwa dni później mozolnie pniemy się na Czywczyna nie mamy już żadnych wątpliwości – smagający po twarzy deszcz i mgła ograniczająca widoczność do kilkudziesięciu metrów to wystarczające dowody. Początkowo idziemy przyjemnym wydeptanym traktem wzdłuż szumiącego potoku. Liczne przeprawy z jednej na drugą stronę są doskonałym urozmaiceniem marszu. Jest przy tym sporo śmiechu, bo zawsze znajdzie się ktoś komu się nie uda i nabierze w buty trochę wody. Sielanka niestety wkrótce się kończy : potok jak szumiał tak szumi, choć jego brzegi stały się dużo wyższe, a nurt szybszy – znikła nam niestety ścieżka. Próbujemy przedzierać się lasem co przynosi efekty w postaci znalezionych ogromnych prawdziwków ( zwanych też czernobylkami ) lecz nie zmniejsza odległości od celu. Gałęzie smagają po twarzy, buty ślizgają się w błocie – nasze górskie ambicje wystawiane są na ciężką próbę. Pozostała nam tylko jedna możliwość iść strumieniem. Zabawa jest przednia : skoki z kamienia na kamień, pokonywanie pod prąd wodospadów, testowanie zmysłu równowagi na powalonych drzewach – czułem się jak bym przemierzał nie odkryte jeszcze przez człowieka deszczowe lasy gdzieś w Indonezji . Deszcz przechodzący w śnieg przypomina nam gdzie jesteśmy, a zapadająca szarówka zmusza do przyśpieszenia kroku – rozbicie namiotów w strumieniu, czy na pobliskim zboczu – raczej niemożliwe. Przed zapadnięciem zmroku docieramy jednak na upragnioną połoninę, lecz co robić dalej – zmarznięci, przemoczeni nie bardzo mamy ochotę na nocleg w namiotach . Postanawiamy poszukać jakiejś pasterskiej chaty – ciepły piec, gorące jedzenie o tym się marzy w takich chwilach. A że marzenia nieraz się spełniają . Silniejszy podmuch wiatru wyłonił z mgły 100 m od nas dużą pasterską chałupę. Mili gospodarze zaprosili nas do środka, poczęstowali herbatą, odstąpili jedną z izb byśmy mogli ułożyć do snu swe przemarznięte kości. Następnego dnia pogoda jest jeszcze gorsza , za namową gospodarzy zostajemy jeszcze jeden dzień asystując przy warzeniu sera, ubijaniu masła, karmieniu i dojeniu bydła. Próbujemy produktów mlecznych wyrabianych tu wysoko w górach, wypytujemy o zioła używane w kuchni. Następnego dnia pogoda staje się łaskawsza i możemy wyruszyć na podbój Czywczynów. Kilka dni później znów „walczymy” w autobusie relacji Szybene – Wierchowina ,a za nami pozostały najdziksze zakątki Karpat.
O wyższości Karpat Wschodnich nad Zachodnimi.
Losy Karpat Wschodnich tak się potoczyły, że tylko do roku 1939 ta „wyspa egzotyzmu” witała nas z otwartymi rękoma. Kolejne pół wieku sny o górach dzikich realizować musieliśmy w zadeptanych Bieszczadach i niewysokich Beskidach. Od końca lat osiemdziesiątych możemy odkrywać je na nowo.
Wśród tych, których ciekawość i chęć przeżycia niesamowitej przygody pognała na wschód byłem i ja. Już pierwsze spotkania z tymi górami wywarły na mnie takie wrażenie, że mówiąc „wyjazd w góry” myślałem; „wyjazd w Karpaty Wschodnie”. Nasze piękne Beskidy czy Tatry poszły zupełnie w odstawkę – odkryłem jak gdyby wyższy stopień górskiego wtajemniczenia. Gdy zafascynowany ukraińskimi połoninami trafiłem pewnego razu w nasze góry wszystko mnie w nich denerwowało; znakowane szlaki – które decydowały za mnie gdzie mam iść, ludzie – których było tak dużo, że były kłopoty z wyminięciem się na ścieżce; do pasji doprowadzało mnie ciągłe wykrzykiwanie „cześć” choć to przecież fajny górski zwyczaj. Brakowało mi tego niesamowitego spokoju jaki panuje tam na wschodzie. Długo przeklinałem chwile w której zdecydowałem się na nocleg w schronisku – położyłem się na podłodze ledwo znajdując miejsce by wyciągnąć nogi, ale jak tu zasnąć; w jednym końcu rozmawiają, w drugim ktoś gra na gitarze, przez leżący tłum raz po raz przedziera się jakiś desperat – co ja tutaj robię ? – pomyślałem. Znam przecież miejsca gdzie przez cały dzień wędrówki nie spotkasz żywego ducha, nie ma tam szlaków, nie ma schronisk – często brak nawet wąskiej ścieżki która ułatwiłaby mozolny marsz, zasugerowała właściwy kierunek. Zdany jesteś na mało dokładną mapę, kompas, i to jak potrafisz z nich skorzystać. Brak cywilizacji powoduje, że w plecaku musisz zmieścić ciepły śpiwór, namiot i zapas żywności na kilkanaście dni, co niewątpliwie odczują Twoje ramiona, lecz jakie ma to znaczenie w porównaniu z tym co zyskasz. Noszenie ze sobą wszystkiego co niezbędne by przeżyć przez kilka dni powoduje niesamowite uczucie swobody; idziesz gdzie chcesz, rozbijasz namiot tam gdzie Ci się podoba i wtedy gdy masz na to ochotę. Przestrzenie które możesz tam pokonywać są ogromne: łańcuch Karpat Wschodnich to około 600 km. długości i 100 km. szerokości a leżące w nim pasma zadziwiają swą różnorodnością.
O atrakcjach
Gdy dotrzesz w góry Rodniańskie poczujesz się prawie jak w Tatrach – skaliste szczyty, głębokie przepaście. W Karpatach Marmarowskich zmęczy cię podejście na otoczonego głębokimi dolinami Farkula, czy Popa Iwana lecz nie będziesz żałował – widok na piękne gnejsowe urwiska, czy polodowcowe jeziorka wynagrodzi twój trud. Zupełnie odmienny pejzaż czeka cię gdy zawitasz na szczytach Świdowca lub Czarnohory – ciągnące się kilometrami morze traw, bezkresna połonina nigdzie na świecie nie doświadczysz takich widoków. Jeżeli spodziewasz się, że następne pasmo to będzie jeden ze znanych obrazków to jesteś w błędzie. Uważane za najbardziej niedostępne we wschodnio karpackim łańcuchu Gorgany będą utrudniać twój mozolny marsz skalnymi rumowiskami i zwartymi zastępami kosówki. Kosówka to symbol tych gór – ich niedostępności i dzikości. Dla mnie to jedna z atrakcji Karpat, są jednak tacy, którzy bardzo denerwują się na wspomnienie o niej, tyczy to szczególnie posiadaczy plecaków z szerokim zewnętrznym stelażem którzy mieli okazje przedzierać się granią Gorgan. Jest to jednak wdzięczny temat wspomnień z karpackich eskapad. Karłowate, iglaste drzewko często porasta gęstymi połaciami górne partie gór. Ciężko je obejść, nie sposób przeskoczyć. Pozostaje tylko zamknąć oczy i przed siebie – licząc na utrzymanie właściwego kierunku. Po 20 metrach masz poocierane nogi, żywicę na twarzy i igły między plecami a mokrą koszulą. Gdy masz już dosyć patrzenia na zielone to pozostaje ci zadrzeć głowę do góry – tam jest niebiesko. Nadciągająca szarówka to oznaka by postarać się o szybkie opuszczenie „dżungli”, bo nocleg tutaj nie należy do najwygodniejszych. A czekają nas jeszcze przecież same najprzyjemniejsze chwile dnia – gotowanie i jedzenie jakże oczekiwanego wieczornego posiłku, a następnie leżakowanie przed namiotem i popijanie gorącej herbaty. Może gdzieś w przepastnym plecaku znajdzie się też kostka czekolady czy paczka herbatników. Jakże mało w takich momentach potrzeba nam do pełnego zadowolenia. Romantykom Matka Natura z pewnością nie poskąpi pięknego zachodu słońca. I wtedy rozglądając się w około spostrzeżemy rzecz niesamowitą – w którą stronę by nie spojrzeć wszędzie tylko góry, aż do zatarcia granicy między niebem a ziemią. Są w Karpatach takie miejsca (szczególnie w Gorganach ) z których rozglądając się nie dostrzeżecie żadnych oznak ludzkiego istnienia, choćby jednego światełka w oddali. Czy w takiej scenerii pamiętamy o ciężkich „chwilach” w kosodrzewinie?
O ludziach .
Jednak nie tylko góry stanowią o atrakcyjności tych terenów, spotkania z ludźmi dostarczają też wielu wrażeń. Jako, że są to tereny rozwiniętego pasterstwa będąc jeszcze w górach mamy szansę na kontakty z miejscowymi. Od św. Jura ( 6 maja ) rozpoczyna się „ połonynskyj chid „ czyli uroczyste wkroczenie na połoniny. Często w tym dniu odbywają się festyny i nabożeństwa z udziałem pasterzy. Kolejne kilka miesięcy spędzą oni na połoninie doglądając inwentarza i warząc sery czym kieruje najbardziej doświadczony z nich watah. Żyjący w kolibach i szałasach pasterze chętnie udzielą rad, zaproszą do wieczornego ogniska czy wymienią kawał sera za konserwę. Jedyną rzeczą której możemy się obawiać to pasterskie psy niezbyt przychylne obcym kręcącym się wokół stada, ale i je łatwo udobruchać. We wrześniu połoniny znów opustoszeją, uroczyste zakończenie wypasu bydła nastąpi na Matki Boskiej Zielnej a owiec na Matki Boskiej Siewnej.
Wizyta we wsi uświadomi nam jak ciężkie życie wiodą jej mieszkańcy. Z ostatniego zimowego wyjazdu utkwił mi w pamięci widok kobiety robiącej pranie w ledwo wyłaniającym się ze śniegu górskim strumyku. Temperatura powietrza była na tyle niska, że po minucie kostniała ręka trzymająca aparat fotograficzny. Nasza bohaterka nie przejmowała się jednak mrozem – w międzyczasie zdążyła jeszcze pogawędzić z sąsiadkami. Podobne odczucia zawładną naszą duszą gdy przyjrzymy się czym też mieszkańcy Karpat raczą swój żołądek. Podstawowymi i często jedynymi składnikami diety są : chleb, ziemniaki, kasza przyrządzana w postaci mamałygi, mleko, słonina i warzywa z przewagą kapusty. Nie można też pominąć palinki czy gorzałki – domowym sposobem wytwarzanego alkoholu będącego dla wielu kluczem do zdrowia i długowieczności. Niestety częste przypadki przedawkowania „lekarstwa” przynoszą skutki odwrotne. Prawdziwą ucztą dla miłośnika wiejskich „klimatów” będzie zaproszenie do huculskiej chaty – nieliczne drewniane meble, tkane kilimy i piękne święte obrazy na ścianach – istne muzeum sztuki ludowej. Dom posiada często tylko dwie izby : kuchenną z dużym piecem służącym do przygotowywania posiłków i ogrzewania domu oraz sypialną ze stołem, szafą i drewnianymi łóżkami .Dalszą część domu zajmują pomieszczenia gospodarcze. Pisząc o ludziach Karpat nie sposób nie wspomnieć o ich bardzo przychylnym nastawieniu do Polaków i turystów wszelkich nacji. Otwarci, życzliwi i gościnni – tacy są mieszkańcy najdzikszych gór Europy.
O historii.
Nim odkryto turystyczne walory tych terenów, zasłynęły Karpaty leczniczymi wodami mineralnymi. Do Burkutu u stóp Czarnohory pierwsi „kuracjusze” przybywali już w XVII w. Wkrótce na mapie uzdrowisk pojawiły się też Worochta, Jaremcze, Żabie, Mikuliczyn. Przybywali ludzie z odległych stron by leczyć się „żętycą, kąpielami i powietrzem”.
Pojawili się też tacy, których ciekawość i pionierskie zacięcie pchały w okoliczne góry – tak powstawały pierwsze opisy krajoznawcze, tak tworzyła się legenda o dzikości tych gór.
Koniec XIXw. dał początek zorganizowanym formą poznawania Karpat – powstały pierwsze oddziały Towarzystwa Tatrzańskiego w Stanisławowie, Kołomyi i Lwowie. Ich praca zaowocowała wkrótce powstaniem pierwszych schronisk i znakowanych szlaków turystycznych, ukazały się liczne przewodniki.
II Rzeczpospolita osadziła swą południową granicę na grani Karpat Wschodnich aż po masyw Hnitesy, a od wschodu oparła się na Białym Czeremoszu. Konwencja turystyczna z sąsiednią Czechosłowacją dawała możliwość poruszania się po przygranicznych terenach. Trwał rozwój turystyczny regionu. Mimo, że coraz większe rzesze wędrowców, narciarzy, myśliwych i wędkarzy pojawiały się na karpackich szlakach, górskie schroniska powstawały jak grzyby po deszczu, a uzdrowiska pękały w szwach – ogromne górskie przestrzenie dawały ciągle szansę odkrycia swojego kawałka dzikich gór.
Druga wojna światowa przyniosła nam zmianę granic, przez kolejne pół wieku polski turysta rzadko będzie zaglądał w najpiękniejsze partie Karpat Wschodnich.
Tereny te zatraciły swój turystyczno-uzdrowiskowy charakter. Mieszkańcy ZSRR wypoczywać woleli nad Morzem Czarnym, turystyka traktowana jako dziedzina sportu występowała tylko w formie zorganizowanej i na jej potrzeby w dolinach powstawały betonowe turbazy, piękne górskie schroniska straciły rację bytu. Z okresu międzywojennego w dobrym stanie zachowały się praktycznie tylko słupki graniczne między „burżuazyjnoj Czechoslowakiu a pańskoj Polszu”. Próbowano przystroić je kołchozowymi oborami a nawet bazą rakietową.
Zaginęły też prawie całkowicie tradycje i kultura karpackich górali – Hucułów, Bojków i Łemków, nieliczne piękne cerkwie przypominają o ich istnieniu.
INFORMATOR
Formalności wjazdowe :
Ukraina, Rumunia – do obu państw wjedziemy bez wiz.
W roku 1998 zniesiono vouchery, ale wprowadzono obowiązkowe ukraińskie ubezpieczenie. Koszt jego wynosi 1 markę niemiecką za dzień pobytu, ale nie mniej niż 8 marek nawet przy tranzytowym przejeździe do Rumunii.
Przepisy wjazdowe do obu państw mówią o posiadaniu pewnej ilości dewiz na każdy dzień pobytu – nie jest to jednak egzekwowane.
Dojazd
Bieszczady Wschodnie
Pociągiem z Zagórza do Chyrowa ( Ukraina ) następnie autobusem do Starego Sambora, tam przesiadamy się na pociąg w kierunku Użhorodu.
Gorgany
Dojazd do Stryja pociągiem przez Chyrów –Sambor lub Przemyśl – Lwów ewentualnie bezpośrednio autobusem z Przemyśla czy Warszawy, dalej lokalnym pociągiem lub autobusem.
Czarnohora, Świdowiec
Z Lwowa pociągiem w kierunku Rachowa lub autobusem z Przemyśla do Kołomyi i dalej transportem lokalnym.
Karpaty Marmarowskie i Góry Rodniańskie
Autobusem z Przemyśla do Suczawy lub w przypadku braku miejsc Przemyśl – Czerniowce – Suczawa. Inna możliwość to przejazd lokalnymi pociągami przez Słowację i Węgry.
Szybszym i wygodniejszym, ale zarazem droższym sposobem dojazdu w wybrane pasmo Karpat Ukraińskich jest wynajęcie „busika” który z Lwowa w Czarnohorę zawiezie nas za 100$ (10 osób).
W podgórskich wioskach często jedynym środkiem transportu jest tzw. okazja. Nikogo tam nie zdziwi podróż na pace „gruzawika” , czy powrót z gór leśną kolejką . Z braku innych możliwości zdarza się, że trzeba skorzystać z mniej wygodnych sposobów przemieszczania się – jak np. w towarzystwie bydła rogatego wiezionego na sprzedaż, które nie zważając na twe nowe obuwie załatwi nań swe potrzeby. Ważne jednak by dotrzeć tam, gdzie się planowało.
Koszty transportu – przykładowe ceny :
Pociąg Krościenko – Chyrów – Krościenko 12 Zł
Pociąg ( II kl. ) Lwów – Stanisławów / Iwanofrankowsk / ~ 2$
Autobus Chyrów – Stary Sambor ( 15 km. ) ~ 0,3 $ ; taxi na tej samej trasie 2,5$
Autobus Przemyśl – Lwów 15 Zł , Przemyśl – Kołomyja 32 Zł , Przemyśl – Suczawa 60 Zł , Warszawa – Kołomyja 50 Zł.
Mapy i przewodniki :
Reprinty przedwojennych map topograficznych WIG
Janusz Gudowski : Ukraińskie Beskidy Wschodnie tom 1i2
Marek Olszański, Leszek Rymarowicz : Powroty w Czarnohorę
Płaj – wydawnictwo Towarzystwa Karpackiego
Adam Kulewski, Andrzej Wielocha : Karpaty Marmarowskie
Mieczysław Orłowicz : Wschodnie Karpaty
Noclegi :
Najwygodniejszy jest własny namiot – można go rozbić wszędzie.
Od września do maja/czerwca można korzystać z nie używanych wtedy pasterskich kolib. Znajdziemy w nich kilka wyścielonych sianem pryczy, wygodne palenisko i trochę opału. Pamiętajmy jednak, że jesteśmy tylko gośćmi i zostawmy je w stanie w jakim były przed naszym przybyciem.
W dolinach można przenocować w turbazach (1 – 3 $ ) lub szukać schronienia u gospodarzy, co pozwala najlepiej poznać życie tamtejszych mieszkańców. Oczywiście nie każdy od razu zaprosi Cię do domu na nocleg. Ale gdy znajdziesz pretekst do dłuższej rozmowy i wzbudzisz zaufanie – są duże szansę, że otworzy przed Tobą swe podwoje małe muzeum ludowe jakim jest niemal każda chata.
Zaopatrzenie :
W miastach i miasteczkach można kupić wszystko w cenach zbliżonych do naszych, najlepiej zaopatrzone są targowiska gdzie przeważają polskie towary.
Im mniejsza wieś tym słabsze zaopatrzenie. Bez kłopotów kupimy chleb i wódkę – towary pierwszej potrzeby, możemy też poprzebierać w sokach i dżemach „zdziełanych” jeszcze w CCCP.
Póki co – najlepsze rozwiązanie to zabranie żywności z kraju, szczególnie gdy planujemy większość czasu spędzić w górach i przyzwyczailiśmy się do pewnych kanonów kulinarnych.
Warto popytać.
Wyjazdy w Karpaty Wschodnie to domena środowiska akademickiego. Nawiązując kontakt z klubem turystycznym czy studenckim kołem przewodników na lokalnej uczelni masz szansę otrzymać wiele cennych rad, czy nawet zabrać się na najbliższy wyjazd. Ja niezapomniane chwile w tych dzikich górach spędzam w towarzystwie przyjaciół z Akademickiego Klubu Turystycznego w Olsztynie.
Ukazało się w Globtroterze około 1999r