Pierwsza poważna wyprawa ! Czasy są trudne – sprzęt ( kurtki, polary, czapki, rękawice ) szyjemy we własnym zakresie. Po buty – słynne Himalaje – jadę do Krakowa. Większość żarcia wieziemy ze sobą . Po tym wyjeździe kaszki owocowej nie ruszyłem do tej pory a trochę lat upłyneło. Ale – tak to było, akurat kaszki a także paprykarze były dostępne w hurtowych ilościach. Tamte czasy miały też plusy – kurs „zielonego” był niesamowicie korzystny co powodowało, że biedni studenci mogli czuć się tam dosyć swobodnie.
Ale najważniejsze były sprawy górskie. O ile pamiętam bazowaliśmy w Dolinie Szcheldy i stamtąd robiliśmy aklimatyzacyjne wyjścia w góry. Trwało to pewnie około tygodnia. Następnie przenieśliśmy się pod Elbrus, gdzie bazowaliśmy w nie istniejącym już Prijucie 11. Było to schronisko na wys ok 4200 m.n.p.m , także na szczyt ( 5642 ) trzeba było wyjść w środku nocy, tym bardziej że pewne było załamanie pogody po godz 14. Stara zasada brzmiała: W Czegecie zawsze po 14 pada deszcz, a na Elbrusie robi się mgła jak mleko. Słyszałem o takich którzy niezauważyli w mgle schroniska i schodzili na dół lub do innej doliny .
Po udanym oblężeniu Elbrusa przeszliśmy przez góry do Gruzji i uderzyliśmy nad Morze Czarne .
Materiał foto to słynne orwo – po latach trochę wyblakło.