Nad Sasek śmigałem z Olsztyna na rowerze ( to jakieś 50 km ) . Startowałem w piątek po pracy – tak żeby zdążyć przed zachodem słońca. Rano wstawałem na wschód, a po śniadaniu zawijasami wracałem do domu – na 16:00 trzeba było być w pracy. Po pracy około 4:00 maszerowałem na wschód słońca nad Łynę . Całą niedzielę spałem. To był czas fascynacji światłem o wschodzie słońca.